środa, 12 września 2012

Dzień 7 i 8: Ksamil (parę km)


Następne 2 dni spędziliśmy w Ksamil, który okazał się dość zatłoczonym kurortem na kształt Międzyzdrojów. Było jednak sympatycznie, gdyż każdy dzień spędzaliśmy w większości na plaży zażywając kąpieli w czyściutkim morzu. Dane nam było poznać uroki nurkowania w tego typu akwenach i sporo czasu spędziliśmy eksplorując skały i dno, zachwycając się podwodnym życiem. W tych dniach starałem się już jak ognia unikać słońca, gdyż niemiłosiernie spaliło mi skórę. Pomimo tego, był to naprawdę czas odpoczynku, o którym marzyliśmy od kilku lat. Na plaży czytaliśmy sobie książki i jedliśmy owoce przerywając co jakiś czas pływaniem w morzu. Po plaży, podobnie jak u nas, kręcili się różni ludzie handlujący smakołykami. To popcorn, to coś w stylu pączka, ale jakby na słono, innym razem oblane czekoladą kulki, które nęciły wzrok i wyobraźnię. Zapytaliśmy człowieka, który je sprzedawał ile kosztuje kubeczek tych tajemniczych kulek. Ponieważ nie rozumiał po angielsku, zwróciliśmy się wspólnie do dziewczyny spod sąsiedniej parasolki, żeby przetłumaczyła. Powiedziała, że kulki kosztują 1000 leków! 1000??? Are you sure? Na co jeszcze raz wyraźnie powiedziała "thousand". 1000 leków to ok. 7 euro. Stwierdziliśmy, że to stanowczo za dużo jak na malutki kubeczek kulek w czekoladzie (było ich tam może kilka), ale jednocześnie wydały się nam one jakimś niebiańskim przysmakiem bogów. 1000 leków! - powtarzałem sobie w myślach, a fantazja na temat ich smaku rosła. Następnego dnia pomyślałem, że może jednak warto wydać te 1000 leków i spróbować tych delicji. Na horyzoncie znów pojawił się chłopak z kulkami. Siedzący obok, mówiący po angielsku ludzie postanowili zakupić kubeczek cudownych kulek i jakież było moje zdziwienie, kiedy usłyszałem "hundred leks". Zapłacili chłopakowi stówę i odebrali kubek. Jak szybko rozwiały się moje wszystkie fantazje na temat kulek za 1000 leków. Okazało się, że siedzącej obok dzień wcześniej dziewczynie pomyliło się "thousand" z "hundred". Czekoladowe kulki straciły jednak w moich oczach całą swoją magię i niezwykłość. Sprzedawca przeszedł obok nas niezauważony. Oprócz smakołyków na plaży kupić można było zdjęcie... z autentycznym niedźwiedziem. Przysypiając w cieniu parasolki usłyszałem, jak Ola mówi "Kuba patrz, niedźwiedź!". Otumaniony resztką snu otwieram oczy i widzę jakieś 3 metry przed sobą niedźwiedzia na smyczy ciągniętego przez faceta z aparatem. Sytuacja zabawna, aczkolwiek dla niedźwiedzia przykra. Ogólnie większość czasu w Ksamil spędziliśmy na plaży lub w wodzie. Wieczorami chodziliśmy obejrzeć zachód słońca za grecką wyspą Korfu, spacerowaliśmy po "promenadzie", a późnym wieczorem siedzieliśmy na kempingu w towarzystwie sąsiadów z namiotów obok, prowadząc rozmowy i opowiadając historie.

 
Będąc w Ksamil nie sposób przejść obojętnie wobec architektonicznego nieładu, który tam panuje. Kilka razy zatrzymywaliśmy się, aby zrobić zdjęcia najbrzydszych miejsc. Widać, że główne drogi zsfaltowe zostały tu zrobione niedawno. Oprócz nich pełno tu szutrowych, dziurawych dróżek, na które najlepiej wjezdżać terenówkami.
Pod wpływem męczącego upału stwierdziliśmy, że w przyszłym roku i w ogóle w przyszłości nie będziemy jeździć na południe w sezonie, ale we wrześniu lub październiku. Ochłoda w morzu i kemping na wietrze dawały jednak radę. Podobnie jak na innych kempingach w Europie, również tutaj poczynić można było obserwację zamożności naszego narodu. Pod namiotami przeważali Polacy, ewentualnie zdarzały się przypadki osób z innych krajów, ale znacznie częściej Niemcy, Włosi czy Francuzi przyjeżdżali kamperami. Na kempingu poznaliśmy sporo Polaków, spędziwszy nieco więcej czasu z Anią i Adrianem z Poznania, którzy po wyprawie do Macedonii przyjechali odpocząć nad morzem w Ksamil. Ponieważ byli w Albanii po raz drugi, chętnie dzielili się swoją wiedzą i doświadczeniem i opowiedzieli nam sporo ciekawych historii. Przez następne dwa dni widywaliśmy się po kilka razy dziennie na kempingu i plaży, a ostatniego dnia udało nam się wypożyczyć razem rowerek wodny. Opłynęlismy na nim okoliczne wysepki, zatrzymując sie na dłużej na jednej z nich. My z Adrianem zajęliśmy się eksploracją podwodnego świata, a dziewczyny szukały muszelek na brzegu. Ania i Adrian zamierzali spędzić w Ksamil jeszcze kilka dni, ale powrót do Polski zaplanowali na ten sam dzień co my, więc umówiliśmy się z nimi na spotkanie w Bośni i wspólny powrót do domu.
Ostatni nasz dzień w Ksamil rozpoczęliśmy od wycieczki do Butrintu, ruin starożytnego miasta, które było ważnym ośrodkiem portowym tego obszaru. Panujący upał sprawił jednak, że zwiedzanie było raczej mało przyjemne i kolejny raz stwierdziliśmy, że w przyszłym roku przyjedziemy tu we wrześniu. Dodatkowo zachwyt nad ruinami utrudniała plaga komarów, które czaiły sie na nas w okolicznych bajorkach. Spędziwszy tam koło godziny dosłownie uciekliśmy i wróciliśmy do Ksamil. Zabrało nas dwóch Albańczyków mieszkających w Grecji. Dowiedzieliśmy się już, że mnóstwo aut na włoskich i greckich tablicach to nie Włosi czy Grecy szukający wrażeń, ale albańscy emigranci, którzy wakacje spędzają w ojczyźnie. Popołudniu wynajęliśmy we czwórkę rowerek wodny, co było świetnym pomysłem. Popłynęliśmy na "bezludną wyspę" i podczas, gdy dziewczyny szukały muszelek, ja z Adrianem eksplorowaliśmy podwodny świat krabów, jeżowców i rybek. Ostatniego wieczora w Ksamil byliśmy rozerwani pomiędzy chęcią pozostania tam dłużej i moczenia tyłków w wodzie a ciekawością następnych obszarów, które zamierzaliśmy odwiedzić. Postanowiliśmy więc ostatecznie wyruszyć następnego dnia rano. Wieczorem kolejny raz przekonaliśmy się, że nawet jeśli nasze potrzeby są daleko "wyspecjalizowane", mogą być zaspokojone, jeśli tylko podejmiemy działanie. Okazało się, że wysokie fale z Himarë zostały zamknięte gdzieś w środku mojego ucha. Bolało. Myśleliśmy o skombinowaniu spirytusu lub innej substancji rozgrzewającej, żeby zrobić okład. Kto by przypuszczał, że w sąsiednim namiocie można dostać krople do ucha. Dolegliwości ustąpiły niemal natychmiast. Szukajcie a znajdziecie. Trochę żałowaliśmy, że musimy już wyjeżdżać - chętnie spędzilibysmy jeszcze czas z fajnymi ludźmi. Przed nami jednak była dalsza część przygody równie ciekawej.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz