niedziela, 9 września 2012

Dzień 5: Himarë (smażing-plażing)






Kiedy już nocny gwar ustał i udało sie usnąć, po niedługim czasie do pobliskiego sklepu przyjechała dostawa. Pracownica sklepu krzyczała coś po albańsku do gościa w ciężarówce. Na pewno chodziło jej o coś w stylu: "Heniek!!.. przynieś tu jeszcze skrzynkę arbuzów!!!". Ucieszony, że sklep już otwarty, poszedłem na zakupy. Poranna pobudka i rosnący z minuty na minutę upał skłoniły nas do dość wczesnego wyjścia na plażę. Tego właśnie dnia odbieraliśmy zasłużony przez ostatnie 2 lata relaks. Chyba pierwszy raz w życiu spędziliśmy na plaży cały dzień, oddalając się co najwyżej o 50 metrów, aby kupić coś do picia lub spróbować owoców morza w knajpce przy plaży. Tego dnia dotarło też do nas, że parasol na plaży to nie żaden luksus ani fanaberia, ale jedna z rzeczy najbardziej potrzebnych do przeżycia w tym klimacie. Zrozumieliśmy też, że prysznic przy plaży jest równie niezbędny, co parasol, bo woda w Morzu Jońskim jest tak zasolona, że zostawia słone ślady na skórze. Niebywałą radochę sprawiły nam popołudniowe wysokie fale, w których szczególnie ja pluskałem się jak dziecko naprawdę długo. Po całym dniu na plaży udaliśmy się na nasz ukochany kemping, aby zażyć niewątliwego odpoczynku. Kolejny raz przekonaliśmy się, że warto pytać i negocjować w każdej sytuacji. Pomimo, że dzień wcześniej ustaliliśmy cenę za namiot, stwierdziliśmy, że nie zaszkodzi się zapytać czy nie możnaby jej obniżyć. Miło zaskoczeni, utargowaliśmy symboliczną kwotę. Kolejną noc spędziliśmy przy akompaniamencie motocykli, samochodów (najlepsze są te po tuningu) oraz śmieciarki, która przyjechała około północy. To się nazywa Nightlife! :)








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz