Dzień 3: Ohrid (ok. 5 km piechotą;)
Kolejny dzień rozpoczęliśmy polskim pasztetem i szklanką kakao Puchatek (ach jak pyszne są te specjały poza domem). Następny chleb kupiony w bałkańskim kraju potwierdził nasze wcześniejsze doświadczenia - był pyszny. Poranny spacer po mieście zachęcił nas do jednodniowego relaksu nad pięknym jeziorem. Postanowiliśmy podjąć próbę zmiany lokum na przytulniejsze. „Tam idzie gość z plecakiem – na pewno wie gdzie jest jakiś hostel” - i po chwili śledzenia nieznajomego podróżnika stanęliśmy pod jednym z wielu domów ściśniętych przy kamiennej uliczce. Wszechobecne tabliczki „ROOMS” zachęcały do zapukania i rozejrzenia się. Wyglądająca przez okienko miła starsza pani zaproponowała nam obejrzenie pokoju. Już przez przerwę między domami dostrzegliśmy piękny widok na jezioro rozpościerający się z drugiej strony domu. Zapytaliśmy, czy ma pokój z widokiem na drugą stronę. "Wejdźcie i zobaczcie." Gdy zobaczyliśmy balkon i panoramę gór wokół jeziora – nasze uśmiechy mówiły same za siebie. Już godzinę później siedzieliśmy na balkonie pijąc kawę i rozkoszując się niesamowitym widokiem.

Następne godziny spędziliśmy w centrum spacerując po uliczkach Ochrydy (niestety po polsku tak się nazywa to miasto). Choć styl architektury był nieco inny, to przypomniały się nam wszystkie włoskie miasteczka położone na wzgórzach. Ciasne, stromo wznoszące się uliczki i poupychane domy tworzyły niesamowity klimat. Do tego wszechobecny zapach pieczonej lub duszonej papryki, który spowodował, że zaczęliśmy rozmawiać o tym, jak to dobrze byłoby zjeść ostrego leczo. Udało nam się znaleźć jedyny w okolicy kościół katolicki (Macedonia jest w większości prawosławna), ale jedyna Msza Św. w niedzielę odprawiana była o 9 rano.
Na targu w Ochrydzie namacalnie zrozumiałem, po co w marketach umieszcza się tyle sztuk towaru obok siebie. Całe tony arbuzów, melonów, winogron, brzoskwini i innych kolorowych płodów natury powodowały, że nie można wyjść z targu nie nakupiwszy dla siebie trochę tego słodkiego szczęścia.
W miasteczku spróbowaliśmy też regionalnego przysmaku sprzedawanego w piekarniach, zwanego Burkiem (w Albanii Byrek). Ciasto francuskie nafaszerowane w tym przypadku mięsem przypominającym to z pierogów, podane na ciepło – coś pysznego. Na deser spałaszowaliśmy sporej wielkości arbuza, wydłubując łyżeczkami smak słońca zamknięty w tym czerwonym wnętrzu.
Wczesnym popołudniem na brzegu jeziora zaczepił nas jegomość w kapitańskiej czapce i zaproponował wypłynięcie jego łódką na jezioro i podziwianie panoramy „Makedonian’s Venice” - jak nazwał swoje miasto - z jeziora. Po wytargowaniu ceny do 300 denarów za pół godziny pływania wsiedliśmy na zadaszoną łupinkę z niewielkim motorkiem. Jeżeli kiedykolwiek zajedziecie nad Ochryd to koniecznie szukajcie Kristofera w marynarskiej czapce. Wycieczka z nim gwarantuje niezapomniane przeżycia. Z niedowierzaniem wysłuchaliśmy historii najstarszego w Europie
Uniwersytetu (faktycznie powstał on przed Bolonią i Paryżem), a nasz kapitan okazał się też poliglotą, kiedy z dzikiej plaży wciągnął na łódkę jeszcze kilku Polaków i parę Holendrów, z którymi rozmawiał po niderlandzku. Nas natomiast zabawiał dowcipami, historiami i łamaną polszczyzną „Co robite? Zwiedzate? Odpoczywate? Bardzo dobrze! ”. Pomimo, że nasz rejs trwał ponad godzinę, nasz macedoński sternik nie tylko nie żądał dodatkowej opłaty, ale jeszcze poczęstował nas owocami. Pożegnaliśmy się z Polakami i ruszyliśmy w stronę Kościołów św. Jana Ewangelisty, a
następnie św. Klemensa, który zrobił na nas szczególne wrażenie – jest coś niesamowitego w tym wschodnim rycie, prawosławnych obrzędach, ikonach, ogniu świec, a przede wszystkim śpiewie – usiedliśmy na ławeczce w pobliżu kościoła i wsłuchiwaliśmy się w śpiewy, które - choć odtwarzane – powodowały gęsią skórkę. Przyjrzawszy się ruinom uniwersytetu ruszyliśmy w stronę twierdzy Samuela, po czym zeszliśmy do miasta i spacerowaliśmy do wieczora. Jeszcze zanim zeszliśmy do miasta, spotkaliśmy prawdziwego żółwia, który przechadzał się przez zarośla. Bardzo się ucieszyliśmy, ponieważ pierwszy raz widzieliśmy żółwia nie-w-akwarium ;). Wieczorem Ohrid rozbrzmiał hałasem dyskotek i klubów, co naszym zdaniem odebrało mu trochę uroku. Trzeba jednak zrozumieć, że Macedończycy nie mają innego podobnego miejsca w swoim kraju, a gdzieś przecież trzeba jeździć na kolonie i wczasy. Posiedzieliśmy jeszcze na balkonie i dość wcześnie poszliśmy spać. Ten dzień odpoczynku niezbędny był do dalszej drogi, którą mieliśmy podjąć nazajutrz.
Witam,przeczytałam na Waszym blogu,że znaleźliście jedyny katolicki kościół w Ochrydzie. Szukałam informacji w internecie, ale nie udało mi się ustalić lokalizacji, a będę w wkrótce w Ochrydzie i chciałam tam skorzystać z niedzielnej mszy św. Czy moglibyście podesłać gdzie on się znajduje (ew. pod jakim wezwaniem)? Z góry dziękuję za pomoc :)
OdpowiedzUsuńZnalezione w internecie:
OdpowiedzUsuńKościół pw św. Cyryla Metodego i Benedykta
Partizanska bb, Ohrid, Macedonia