środa, 29 sierpnia 2012

Jak to się zaczęło...

 
Po tym jak dowiedzieliśmy się, że nasz wypad nad polskie morze niekoniecznie uda się przeprowadzić z darmowymi noclegami, stwierdziliśmy, że trzeba zaplanować urlop z cięciem kosztów. Pod uwagę braliśmy podróż autostopem po polskim wybrzeżu z niepewną pogodą i dość wysokimi cenami kempingów. Już po 2 dniach zrodził się pomysł wyruszenia na bułgarskie wybrzeże Morza Czarnego. Przez kolejne 3-4 dni pojawiały się średnio 3 pomysły dziennie. Chorwacja, Czarnogóra – kusiły nas pięknymi wybrzeżami. Spojrzeliśmy jednak dalej na południe i pomyśleliśmy o wyprawie do zapomnianego przez Europę kraju – kolebki Ilirów – Albanii. Następne dni spędziliśmy na poszukiwaniu informacji o Kraju Orłów. Kolejne znajdowane zdjęcia wybrzeża Morza Jońskiego coraz bardziej uwodziły naszą wyobraźnię. Jednocześnie sterty przeczytanych informacji coraz bardziej intrygowały nas i mobilizowały do przygotowań. Wyjazd zaplanowaliśmy na piątek rano – pierwszy dzień urlopu (chcieliśmy jak najszybciej rozpocząć przygodę). Aby nieco przyspieszyć podróż, postanowiliśmy poszukać kogoś, kto wywiózłby nas choć kawałek na południe – planując, że dobrze byłoby dostać się do Budapesztu. Na jakieś 4 dni przed wyjazdem udało się nawiązać kontakt przez Carpooling z dwójką Łotyszów, którzy tego samego dnia mieli zamiar przejeżdżać przez Polskę w drodze do Grecji. W najśmielszych marzeniach nie spodziewalibyśmy się, że uda się od razu dotrzeć tak daleko. Po krótkich negocjacjach zgodzili się zabrać nas do Macedonii za 50 Euro. Umówiliśmy się w Rzeszowie.

Do samego końca nasz wyjazd stał pod znakiem zapytania. Nie mieliśmy pieniędzy. Dopiero w czwartek koło południa Kuba odebrał zaległe wynagrodzenie, a do załatwienia było jeszcze setki spraw. Karimata, dżemiki, maska do nurkowania, nocleg w Belgradzie itd.. W pociąg do Rzeszowa musieliśmy wsiąść w czwartek o 18:00. Popołudniowa bieganina dobiegła końca i wkroczyliśmy na peron.
Gliwice - Rzeszów (270km)

W poci
ągu wyobraźnia i ekscytacja nadchodzącymi dniami dawały się we znaki. Pociąg sunął mozolnie po torach między Katowicami i Krakowem, a kiedy przyspieszył, ucieszyliśmy się, że jesteśmy coraz bliżej. Późnym wieczorem dotarliśmy do Rzeszowa. Do stojących bezradnie na środku placu podjechała taksówka, z której wysiedli ludzie. Kuba niefrasobliwie zaproponował 20 zł, na co taksówkarz bez mrugnięcia okiem się zgodził (pewnie mogliśmy pojechać za mniej;). Krótki, acz regenerujący nocleg u Wawrzyńca pozwolił nabrać sił przed długą podróżą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz